Zagadka nie do końca kryminalna – czyli recenzja Śledztwa autorstwa Stanisława Lema

Skończyłem właśnie lekturę jednej z bardziej nietypowych powieści Lema, jakie czytałem. Mówię o „Śledztwie”, która to książka, tylko pozornie, jest klasycznym kryminałem. Jednak już po kilkunastu stronach zrozumiałem, że sprawa odbiega od typowych zagadek serwowanych przez klasyków gatunku takich jak Arthur Conan Doyle czy Agatha Christie. Z czasem robi się coraz dziwniej i coraz bardziej filozoficznie.

Prosty wstęp do dziwnej opowieści

Mam świadomość, że mówienie o jednym z dzieł Lema, jako o tym, które się wyróżnia, jest dość niebezpieczne. Wszak autor ten, skądinąd moim zdaniem genialny, słynie z operowania różnymi stylami i gatunkami. Tak jak zazwyczaj pisarze posiadają jeden, charakterystyczny styl, który co najwyżej ewoluuje przez lata nabierania doświadczenia, tak Lem zdawał się wykorzystywać z lekkością i naturalnością różne sposoby komponowania narracji. W żadnym razie nie uznaję też siebie za znawcę powieści autora – jak dotąd czytałem ich tylko kilka, a mimo tego „Śledztwo” zaskoczyło mnie i będąc szczerym nie jestem pewien, czy jest to zaskoczenie jednoznacznie pozytywne.

W początkowej części książki czytelnik staje się świadkiem rozmowy na temat nietypowej serii zdarzeń, której rozwikłaniem musi zająć się Scotland Yard. Wśród rozmówców znajdują się przedstawiciele policji, inspektor pełniący rolę dowódcy, lekarz sądowy i pewien naukowiec zajmujący się statystyką. Cała sprawa sprowadza się do nietypowych ruchów ciał znajdujących się w kostnicach w różnych miejscowościach. Trupy znajdywane rano ułożone są w innych pozycjach, niż je zostawiono, więcej nawet, ostatnie przypadki to zaginięcia ciał, bez śladów włamania do prosektoriów.

Historia pozszywana w łat

Zagadka z pogranicza powieści grozy zostaje powierzona pieczy porucznika Gregorego. Poza racjonalnymi wyjaśnieniami takimi jak działanie szaleńca, pojawia się także hipoteza Scissa, wspomnianego wcześniej naukowca, mówiąca o pewnej prawidłowości, która ma miejsce przy pracy nad pojęciami statystycznymi, ale którą trudno wyjaśnić rozpatrując pojedyncze przypadki.

Dwóch funkcjonariuszy Scotland Yardu na patrolu.
Mimo porucznika policji w roli głównego bohatera, książka ma niewiele wspólnego z typowym kryminałem.

Jak zapewne widzicie już w tym krótkim streszczeniu, które obejmuje zaledwie zarysy początków historii, można dopatrzeć się śladów kryminału, powieści grozy i science-fiction. Gatunków, jakimi Lem operuje podczas przebiegu całej narracji jest więcej i zaliczyć do nich można rozprawę filozoficzną, groteskę, satyrę. Całość najłatwiej opisać jako surrealistyczną podróż, która z początku wydaje się stosunkowo przyziemna, ale z czasem ujawnia kolejne warstwy absurdu, paranoi oraz czegoś, co może być niepokojącą prawdą o rzeczywistości.

Warstwy jak w cebuli

Do części konstrukcyjnej nie mam żadnych zarzutów. Lem jak zawsze wspaniale wykorzystuje słowa do budowy ciekawego świata. W kilku miejscach książki zamieszcza wieloznaczne dialogi, które mogą się odnosić nie tylko do bieżącej sytuacji w śledztwie, ale do ludzkiego życia ogólnie. Warstwa naukowa i filozoficzna przezierają spod powierzchni wydarzeń na pierwszym planie. Niestety, właśnie te wydarzenia stanowiące fasadę dla przemyśleń, tym razem, nie chwyciły mnie za serce na tyle, by umysł mógł z przyjemnością analizować tropy podrzucane przez pisarza.

Tak jak byłem wręcz olśniony onirycznym klimatem „Solaris”, jak z napięciem śledziłem wydarzenia w „Niezwyciężonym”, jak śmiałem się z dosadności skalpela tnącego rzeczywistość w „Bajkach robotów” i „Dziennikach gwiazdowych”, tak tutaj akcja tocząca się nieśpiesznym tempem była mi całkowicie obojętna.

Pytania bez odpowiedzi

Nie twierdzę, że ten mankament wynika bezpośrednio z książki. Możliwe, że to zwyczajnie nie mój typ opowieści (o ile można w tym wypadku mówić o jakiejś kategorii zawierającej tak unikatową historię) i inny czytelnik bardziej doceni wierzchnią warstwę narracji. Co jednak z głębszymi znaczeniami ukrytymi w dziele? Tu jest o wiele lepiej. Autor zadaje pytania o stałość rzeczywistości, o to czy postrzegany przez nas świat jest takim jak go widzimy, a także na ile wydarzenia obserwowane przez nas, są wytworem jakiejś konkretnej siły, a na ile statystyczną fluktuacją, do której, z racji praw rządzących wszechświatem, musi dojść w nieskończonym zbiorze liczb.

I tutaj mam jednak pewien problem. Zdaje sobie sprawę z tego, że cała narracja wzmacnia taki przekaz. Chaotyczność działań porucznika Gregorego, jego paranoja, tak w życiu prywatnym, jak i zawodowym, oraz przypadkowość zdarzeń jakie go spotykają, zdaje się potęgować myśli o świecie rządzonym pozorami. Mimo tego odniosłem wrażenie, że większość znaczeniowej warstwy książki została upchnięta w ostatnim rozdziale. Tam w rozmowie Gregorego z inspektorem Lem uzasadnia taką, a nie inną konstrukcję historii.

Miałem wrażenie pewnej niezgrabności takiego zabiegu, chociaż może był to chwyt zamierzony, mający jeszcze bardziej podkreślić surrealizm scen zawartych w powieści. Do mnie jednak ta metoda nie trafiła. Nie uważam, że książka jest zła. Nie, to poziom, którego większość pisarzy nigdy nie osiągnie. Niemniej nie jest to powieść dla każdego. Niejednolita konstrukcja, patchwork gatunkowy i zakończenie, które celowo w sposób niezbyt satysfakcjonujący rozwiązuje pewne wątki, inne zostawiając otwarte, może zniechęcić wielu czytelników. Ostatecznie jednak uważam, że warto, chociaż nie jako pierwszą powieść Lema. Zaczynanie przygody z tym autorem od „Śledztwa” może niepotrzebnie zniechęcić do sięgnięcia po inne jego dzieła.

Sebastian Sienica

Dodaj komentarz