Kamień, dwa szkiełka i dwie perły – recenzja zbioru opowiadań „Koszmary” H.P. Lovecrafta i Hazel Heald

Ten tekst będzie opowiadał o Koszmarach – o historiach, w których niepokojące zdarzenia kumulują się, by zrazu niedostrzeżenie przesiąknąć do podświadomości ofiary i w najgorszym momencie uderzyć odsłaniając przed nią niewyobrażalną plugawą grozę wszechświata. Tych, którzy boją się, że będę opisywał swoje własne sny, uspokajam – będzie o „Koszmarach” Lovecrafta i Hazel Heald, wydanych przez wydawnictwo C&T.

O twórczości na zlecenie słów kilka

Skąd dwóch autorów? Taka myśl może pojawić się w głowach niektórych czytelników, którzy Lovecrafta znają głównie z jego najpopularniejszych dzieł lub z odwołań w popkulturze. Samotnik z Providence poza pisaniem własnych tekstów z gatunku opowieści grozy zajmował się także poprawianiem i kończeniem opowiadań na zlecenie. Biografowie Lovecrafta są jednak zgodni, że w większości przypadków wkład zleceniodawców ograniczał się najwyżej do pomysłu i zarysu fabuły, podczas gdy całą robotę pisarską wykonywał autor mitologii Cthulhu.

Dysproporcję między wkładem Samotnika, a pisarza-klienta zauważyć może każdy czytelnik sięgający po teksty pisane na zlecenie. W opowiadaniach pisanych dla innych autorów, nie tylko czuć styl Lovecrafta, ale także odnaleźć można wiele elementów wyjętych wprost z jego twórczości – nazwy przedwiecznych, plugawe woluminy czy dziwne artefakty. Nie inaczej jest w przypadku „Koszmarów”.

Czarno-biały portret Hzel Heald
Współautorka omawianego zbioru opowiadań.

Recenzowany tutaj tom opowiadań jest dla mnie już drugim tekstem tworzonym przez Lovecrafta i  innego autora, jaki czytałem. Pierwszym był „Kopiec” stworzony na zlecenie Zealii Bishop. O ile tam, początkowo, zastanawiałem się jak duży jest wkład Samotnika w porównaniu z Panią Bishop, tak przy „Koszmarach” już po pierwszych stronach zrozumiałem, że to właściwie autorskie dzieło Lovecrafta.

Rzeźbiarza poznasz po tworzywie

Zbiór opowiadań składa się z pięciu tekstów o dość odmiennym klimacie i tematyce, co w przypadku twórczości Howarda Phillipsa nie jest takie oczywiste. Lovecraft mimo kultowości swoich tworów i ich wpływu na obecny krajobraz popkulturowy, nie był jakimś wybitnym warsztatowo pisarzem. Wiele z historii stworzonych przez niego jest do siebie dość podobnych, bazuje na tych samych motywach i wykorzystuje te same środki wyrazu (rada dla ludzi chcących naśladować styl Lovecrafta, np. przy odgrywaniu sesji RPG, wystarczy wrzucić w zdanie opisujące zagrożenie frazę, jakoby było ono „plugawą grozą z bezdennych, niewypowiedzianych eonów przed czasem” – zawsze działa).

Najbardziej sztampowy, a tym samym jedyny który nie przypadł mi do gustu, jest tekst „Z bezmiaru eonów” traktujący o nietypowej mumii, która przyciąga do muzeum podejrzanych kultystów, a ostatecznie sprowadza zagładę na kilku ludzi. Czytając ten tekst miałem wrażenie wtórności i przyznać muszę, że nawet zdarzyło mi się ziewać z nudy. Dlatego też nie będę się skupiał na jego opisie bo w zbiorze znajdują się o wiele lepsze opowiadania.

Dobre, ale nie wybitne

„Człowiek z kamienia” i „Koszmar na cmentarzu” to już naprawdę porządne opowiadania, które znane fanom Lovcrafta motywy, wykorzystują tworząc atmosferę niepewności i niepokoju. Pierwszy z tekstów to historia dziwnych posągów, które pojawiły się w okolicy wioski Lake Placid. Figury straszyły mieszkańców i przyjezdnych swoją nienaturalną realistycznością – odwzorowaniem nawet najdrobniejszych włosków na ciele. Gdyby tego było mało w wiosce zaginął niejaki Arthur Wheeler, jeden z najznamienitszych rzeźbiarzy na świecie. Historia, jak przystało na Samotnika z Providence jest przedstawiona w formie relacji jednego z ludzi, którzy wyruszyli rozwiązać zagadkę posągów.

„Koszmar na cmentarzu” tak jak poprzednie opowiadanie ma miejsce w niewielkiej miejscowości, gdzie trywialne ludzkie animozje w połączeniu z eksperymentalnym specyfikiem lokalnego grabarza doprowadzają do makabrycznych skutków. Historia mimo, że nie opowiada o kosmicznym zagrożeniu dla całej ludzkości, czy nawet dla całej społeczności lokalnej, ma naprawdę upiorny posmak. Lovecraft wykorzystuje tu także motyw wioskowego głupka/szaleńca, który mimo swej ułomności jest bliżej prawdy niż ktokolwiek byłby gotów przyznać.

Esencja grozy

Opisane historie, chociaż porządne, nie są w żadnym razie wybitne. Tymi opowiadaniami, które w moim mniemaniu, nadają wartość całemu zbiorowi są „Koszmar w muzeum” i „Skrzydlata śmierć”. Oba budują poczucie grozy bardzo powoli i metodycznie, ale z wielkim wyczuciem. Nie jestem w stanie powiedzieć ostatecznie, która z tych historii jest moim faworytem. „Koszmar w muzeum” nieodparcie kojarzy mi się z horrorami pokroju „Domu woskowych ciał” czy niektórymi miniaturkami z horrorowych antologii pokroju „Opowieści z krypty”.

Proces tworzenia twarzy figury woskowej
Jest coś takiego w figurach woskowych, że im są bardziej realistyczne tym upiorniej wyglądają – może to dolina niesamowitości, a może coś jeszcze…

Pewien zdziwaczały mężczyzna prowadzi, w dość obskurnej i podejrzanej dzielnicy, muzeum figur woskowych, w którym eksponuje podobizny największych morderców i zwyrodnialców wszech czasów. Przybytek przyciąga sporo gości, wśród których znajduje się także narrator. Ten z czasem zaprzyjaźnia się z właścicielem. Muzeum poza główną salą ma także pomieszczenie ze szczególnie upiornymi figurami. Protagonista jest przekonany, że są one wytworem artystycznych wizji właściciela lokalu, ten jednak przekonuje, że inspirował się prawdziwymi plugastwami zamieszkującymi świat, co więcej niektóre z okazów nie są podobno wcale woskowymi imitacjami. Bohater w wyniku sporu i zakładu z właścicielem zostaje przekonany do spędzenia w muzeum nocy, by udowodnić, że nie boi się figur.

Jak każdy może się domyślić noc w opustoszałym, ciemnym budynku pełnym makabrycznych eksponatów nie mija bezproblemowo. W tej historii urzekło mnie szczególnie plastyczne przestawienie lęków, które mogą towarzyszyć każdemu człowiekowi zamkniętemu nocą w nieznanym otoczeniu, tutaj dodatkowo spotęgowanych naturą tegoż otoczenia. Może na Was Drodzy Czytelnicy nie podziała to w taki sposób, ale ja uległem sugestywności scen i z realnym poczuciem niepokoju rozglądałem się po oświetlonym, tylko lampką nocną, pokoju.

…i mikstura szaleństwa

„Skrzydlata śmierć” to całkowicie inny rodzaj historii. Zamiast opustoszałych, tchnących grozą pomieszczeń wypełnionych dziwnymi figurami, większa część akcji toczy się w hotelowych pokojach. Doktor Thomas Slauenwite szanowany naukowiec, przez działania swojego, jak mu się wydawało, przyjaciela, popada w niełaskę środowiska akademickiego i zostaje wysłany do placówki w afrykańskiej kolonii, gdzie ma doglądać mieszkańców. Thomas postanawia zemścić się na osobie, której zawdzięcza taki los. Jako narzędzie wendetty wybiera muszkę przenoszącą śmiertelną chorobę. By nie zostać odkrytym dokonuje kilku krzyżówek genetycznych, by jego ofierze trudniej było wpaść na właściwe antidotum.

Zbliżenie muchy
Także muchy cieszą się złą sławą, co często wykorzystywane jest przez reżyserów i pisarzy tworzących historie grozy.

Wśród lokalnych plemion krąży legenda jakoby ugryzienie muchy powodowało pewne nadnaturalne implikacje, o których jednak nie będę pisał, by nie psuć nikomu przyjemności z lektury. Wystarczy powiedzieć, że doktor Thomas skończył jako paranoicznie lękający się much uciekinier, który zmienia miejsca zamieszkania i stosuje niesamowicie wymyślne sposoby na uchronienie się przed atakiem insekta.

W tej historii cenię najbardziej poczucie zaszczucia i nieuchronności jakichś bliżej nieokreślonych, ale z pewnością złowrogich, zdarzeń jakie czekają na głównego bohatera. Postawienie w roli głównego zła małego owada, zamiast wielkiej mackowatej bestii, dodatkowo podkręciło poziom groteski i pełzającego gdzieś po karku niepokoju wywołanego niepozornością sytuacji.

Jak można się domyślić po tym co napisałem uważam, że zbiór opowiadań „Koszmary” jest dość nierówny. Bilans: jedno kiepskie opowiadanie, dwa dość dobre i dwa znakomite – uznaję jednak za bardzo korzystny, co czyni tę pozycję wartą polecenia dla każdego fana historii grozy i twórczości Samotnika z Providence.

Sebastian Sienica

Dodaj komentarz